Po 50 latach w Przeździatce - rodzinne opowiadanie



 

Sokołów Podl., dn. 16 maja 1948 roku. Fotografia ślubna moich Rodziców Kazimiery z domu Pasek (1928-2007) i Jana Kurc (1923-2004). Po prawej stronie stoją świadkowie Maria Pasek i Antoni Świszczewski.  Fot. J. Pędich.

 

po 50 latach...

Przeździatka

 

Po obejrzeniu z żoną fotografii ślubnych moich Rodziców i fotografii z mojego chrztu, postanowiliśmy odwiedzić miejsca moich pierwszych pięciu lat życia w Sokołowie Podlaskim. 

Był słoneczny dzień 13 maja 2006 roku udaliśmy się do Przeździatki w pobliże Pałacu Malewiczów.

 

Fotografia w dniu mojego chrztu. Rodzice chrzestni, narzeczeni Maria Pasek i Antoni Świszczewski. Sokołów Podlaski, czerwiec 1949 roku. Fot. J. Pędich.

 


Przypomnę, urodziłem się 25 maja 1949 roku w pałacu w Przeździatce.

W tym budynku z czerwonej cegły, piętrowej oficynie mieszkalnej z roku 1865 (zmieniony wygląd po przebudowie w latach sześćdziesiątych XX w.) mieszkałem do roku 1954 - strzałka wskazuje na oryginalne okno z którego patrzyłem na park i pałac. Zimą jak szyby były pokryte szronem chuchałem na nie, żeby rozpuścić szron... i pewnego razu zobaczyłem prze wychuchany kawałek szyby, jak spokojne opadały duże płaty śniegu. To zjawisko zawsze kojarzy mi się z tamtym obrazem z dzieciństwa.

Pamiętam klatkę schodową z drewnianymi schodami, które prowadziły do naszego mieszkania na I piętrze.

 

Przed domem krzewy bzu, za domem ogród - przepiękny widok kwitnących jabłoni i spokój, Biel kwiatów z jednostajnym szumem pracujących pszczół.  

Studnię z kręgiem nad powierzchnią, z wystająca rura, przez którą nieprerwanie płynęła źródlana woda. Zapewne było to jedno z tych źródeł zasilających cukrownię w Elżbietowie - powstałą na dobrach Przeździatki w roku 1846.

 

Nad stawem pranie... - pochylone kobiety okładały kijankami moczone w wodzie ubrania, pościel, ręczniki kładzione na leżących tam płaskich kamieniach...

Mały domek. Od kwietnia roku 1944 mieszkali w nim rodzice mojej Mamy Zofia i Jan Paskowie. Babcia Zosia... cierpliwie odpowiadała na wiele moich pytań. Opowiadała o życiu, o dobroci człowieka dla drugiego i mówiła do mnie - "Bądź dobrym człowiekiem".

 

Fot. Antoni Świszczewski

 

Wczesna wiosna 18 kwietnia 1954, słoneczny ciepły dzień, ogródek z piwoniami przed domkiem Dziadków. Od lewej stoją: Mirosława Pasek - cioteczna siostra, ja (tak wyglądałem podczas pierwszego wykonania zdjęcia przeze mnie), moja Mama i najmłodsza siostra Mamy Janina Pasek - Jasia. 

Na dalszym planie budynki browaru z roku 1865.

Zdjęcie wykonał wujek Antoni Świszczewski. Za chwilę pozwoli mi, wykonać tym aparatem pierwsze zdjęcie. Chyba od tej chwili rozpoczęło się moje zainteresowanie fotografią.

 


Fot. Michał Kurc lat 5.

 

Rok 1954. Moje pierwsze zdjęcie - babcia Zosia i dziadziuś Jan Paskowie.

Widoczna perspektywa wykonania zdjęcia (prawie żabia), 

a na zdjęciu wyżej perspektywa z jakiej wykonał zdjęcie wujek Antoni.

 


I to samo miejsce teraz.

 

Na fotografii z roku 1955 (autor nieznany) ławka przed domkiem - taką zapamiętałem.

Fot. autor nieznany.

 

Na ławce od lewej: Stanisław Pasek (brat mojej Mamy), moja Mama i ich kolega Henryk Stelmach. 

Po 50 latach. Ławka w tym samym miejscu. 

 

Ktoś podjął się remontu domku, znowu ożyje to mieszkanie, z dużą kuchnią, gdzie babcia Zosia piekła chleb i pyszne drożdżowe ciasto. W pobliżu, widocznego na fotografii okna, stał warsztat tkacki - miejsce pracy i relaksu babci. Po drugiej stronie były drzwi do pokoiku z małym oknem, które było zastawione dużym szparagusem. Widoczny przedpokój - sień, tam była drabina na strych (wejście jakby zamaskowane) i komórka z żarnami (później, żarna stały na zewnątrz po drugiej stronie domku, w ogródku) oraz maselnica do ubijania masła, kamienny garnek na zsiadłe mleko, beczka z kapustą, słoiki z powidłami i nie wiem co jeszcze. 

 

Kilka pytań i odpowiedzi zawartych w książce Violetty Nowakowskiej "Węgrów. Historia obecności".

 

Pierwsze spojrzenie Eni mojej Żony na strony Historii obecności Pani Violetty Nowakowskiej. Wydanie książki ufundował Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Białymstoku jako nagrodę w VIII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Tutaj jestem", 2017.

+++

Przeznaczenie - [86] 
Credo Michała Kurca, który z wyboru i ze zrządzenia losu został fotograficznym piewcą Węgrowa, to słowa jego babci. „Bądź dobrym człowiekiem”. Pobrzmiewały mu w uszach całe życie.  To, że kieruje się nimi teraz, jako człowiek dojrzały, dziwić raczej nie może. To dowiedziona prawidłowość: gdy tracimy zdolność słyszenia i słabiej odbieramy bodźce zewnętrzne, dostajemy w zamian cenną rekompensatę. Rozwijają się pozostałe zmysły, wyostrza się słuch wewnętrzny. Łatwiej rozpoznajemy szlachetne tony i szybciej wychwytujemy fałszywe. Mały Michaś najwyraźniej posiadł tę umiejętność jako dziecko. Słowa babci Zosi schował na dnie serca i zaczął wprowadzać w życie. — W szkole byłem rozjemcą. Jak tylko zobaczyłem, że ktoś się kłóci, leciałem negocjować.  Zofia Paskowa musiała być mądrą kobietą, z wnukiem rozmawiała dużo, odpowiadając cierpliwie na każde pytanie, i więcej jeszcze dopowiadała od siebie. Z jej chałupy — raju swojego dzieciństwa — vis a vis browaru w Sokołowie Podlaskim Michał zapamiętał piec, krosna i dwa obrazy wiszące na kuchennej ścianie. — A co z fotografią? — Wygląda na to, że była mi pisana.       

Pierwsze zdjęcie — portret babci i dziadka — zrobił w wieku pięciu lat. Aparat skrzynkowy marki Kodak Brownie był własnością jego wujka Antoniego Świszczewskiego. Ten z natury otwarty człowiek, widząc ekscytację siostrzeńca, włożył w jego ręce czarną skrzynkę z podwójnym okienkiem i pozwolił fotografować. Zofia i Jan Paskowie, przejęci chwilą, zastygli na tle przydomowego ogródka. Przed nimi, nieco z boku, kwitną piwonie. Jest rok 1954.

  — Odwiedziłem to miejsce po pięćdziesięciu latach. Obecnego właściciela tego domu poprosiłem, żebym mógł wejść do środka. — Jak się wtedy myśli? — Naiwnie. Wydawało mi się, że czas będzie dla mnie łaskawszy. Wyobraziłem sobie, że wejdę i zobaczę to wszystko: łóżko babci, jej warsztat tkacki, może nawet babcię stojącą w głębi przy kuchni — śmieje się sam z siebie. — Oczywiście nic z tego. Zaczęło się już źle dla moich wspomnień, bo pierwsze, co zobaczyłem, to wymienione drzwi, a za nowymi drzwiami całkiem inne wnętrze. Nie został nawet duch tamtej epoki. Ogromnie rozczarowany wyszedłem na zewnątrz szukać w ogródku piwonii, chciałem znaleźć miejsce, gdzie stali dziadkowie. — I? — Piwonie już tam nie rosną. — Panie Michale, wróciłam właśnie z Węgrowa po długiej nieobecności. Zazdroszczę panu, że pan tam jest na co dzień, że wstaje pan i od rana może chodzić po tych uliczkach. Ale pewne zmiany, które zastałam po latach… Cóż, niektóre obrazy były dla mnie bolesne. Co pan zrobił ze swoim smutkiem? — Żona była ze mną. Poszliśmy na spacer wzdłuż dawnej Wiejskiej i Szpitalnej. Oboje urodziliśmy się w Sokołowie Podlaskim, w pałacu na Przeździatce. Pomogła mi przeboleć zmiany, wie pani, jesteśmy ze sobą bardzo związani — jutro jest czterdziesta druga rocznica naszego ślubu. - str. 86-88


Odpust - [206]
 W tych samych drzwiach fary, w których przed laty w godzinę śmierci swojej mamy Stasia Pieńkowska kuliła się z bólu we dwoje, w tym samym miejscu, gdzie Kaziutek Rychlik przed wejściem do kościoła otrzepywał ze śniegu palto, dokładnie tam, może nawet tego samego roku, tylko parę miesięcy później, zatrzymał się w przejściu mały Michaś Kurc z Sokołowa. Był odpust i do węgrowskiej fary chłopi ściągali ze wszystkich okolicznych miejscowości.
[... ]
— Miałem dwa lata — opowiada Michał Kurc. — Przyjechałem z mamusią i tatusiem wozem zaprzęgniętym w konia, którym powoził mój dziadzio. To musiał być rok pięćdziesiąty pierwszy. Mieliśmy się spotkać po mszy z rodziną z Warchoł. Dwóch braci dziadzia, Kazimierz i Władysław, mieszkało tam z żonami i dziećmi.  Rodzina miała wypatrywać się na dziedzińcu przed farą. Kościół nabity był ludźmi. Kazimiera Kurc, rok urodzenia 1928, wtedy dwudziestotrzyletnia młoda mama, najpierw mocno trzymała za rękę dziecko, żeby nie zgubiło się w tłumie, a następnie wybrała miejsce blisko drzwi, nie przepychając się do środka. Przyklękła na oba kolana, a razem z nią klęknął jej dwuletni synek. Msza odpustowa ma swoją świąteczną i długą liturgię, przeciągała się zwykle do dwóch godzin. — Mamusia opowiadała mi, że cały ten czas spędziłem na klęczkach. „Nie wiem co mu się stało”, relacjonowała później wszystkim z rodziny. „Żeby takie małe dziecko wytrzymało tyle czasu w tej pozycji?! I ani razu nie zapłakał ani nie marudził. Stary by tyle bez stęknięcia nie wytrwał”. Dorosły Michał Kurc — jak wielu artystów, człowiek o niecodziennej wrażliwości — dopatruje się w tym znaku. — Oto, jak się w życiu układa. W 1951 roku dwuletnie dziecko wytrwale klęczy przed kościołem farnym w Węgrowie, a później wraca tutaj po latach. Bo widzi pani, Sokołów nie chciał mi przyjść z pomocą — chociaż przepracowałem tam całe życie. Węgrów mnie przyjął, uhonorował — z puli wojewody siedleckiego w 1988 dostałem tutaj mieszkanie. Dla mnie są to rzeczy zadziwiające, spinają ładną klamrą przeszłość z przyszłością. — Chce pan powiedzieć, że jako dwulatek wymodlił pan sobie Węgrów i to mieszkanie? — Pani uważa pewnie, że to śmieszne? — Nie, przeciwnie. Mam wiele szacunku dla ludzkich odczuć. Boję się świata odartego z mistycyzmu. Dziękuję, że pan mi o tym opowiedział.  Od tego momentu artysta służyć będzie swojemu miastu niestrudzenie. Na co dzień penetruje ciche zaułki, w święta pozostaje w centrum wydarzeń. Po wielu latach skomentował tę sprawę dawny dyrektor Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach. „Witaj, Michale! Serdeczne gratulacje za niezwykle piękne zdjęcia i żałuję, że Sokołów nie potrafił Cię zatrzymać, chociażby przez przydzielenie Ci mieszkania, którego tak potrzebowałeś, ale wtedy (lata siedemdziesiąte) ważniejsi byli namaszczeni przez partię jej działacze, my zaś, ludzie kultury, niewiele mogliśmy temu zaradzić. Podziwiam Twoją technikę i warsztatowe innowacje i jeszcze raz żałuję, że w Sokołowie położono tak doskonale rozwijającą się «Sokołowską szkołę fotografii». Byliśmy przecież niekwestionowanym liderem w byłym woj. warszawskim. Płock był drugi, a Wołomin trzeci.
Z grona członków klubu fotograficznego tylko Ty dalej, i to z takimi sukcesami, parasz się tą piękną dyscypliną sztuki i Kuba Pietrzykowski w dalekim Chicago prowadzi studio fotografii reportażowej. O Leszku Piećce, Heńku Rudasiu nic mi nie wiadomo, a przecież to Oni zdobywali laury na ogólnopolskich konkursach fotograficznych. Niedawno zmarł śp. Heniek Rosochacki, a wraz z Nim odeszła nadzieja na kontynuację pięknej tradycji, chyba że obecna dyrektor namówi Ciebie do współpracy, co powinna zrobić jak najszybciej i za każdą cenę. Motywację niech czerpie z Twoich zdjęć. Serdecznie pozdrawiam, W. Kruszewski”.
  21 czerwca 2011 roku Michał Kurc fotografuje odpustowe koszyczki, kozy prostyńskie, umieszcza na swojej stronie „wygrzewające się w słońcu obarzanki” i zdjęcia straganów rozstawionych wzdłuż ulicy Kościelnej.
Nie zabraknie go również, gdy z okazji sześćsetlecia istnienia parafii miasto urządzi jarmark. Obejrzeć można w jego licznych ujęciach strojny orszak Jana Bonawentury Krasińskiego herbu Ślepowron — historycznie rzecz ujmując, najważniejszą personę miasta. To Krasiński odziedziczył po ojcu Węgrów i rozbudował go, nie szczędząc kiesy. Gdy mieszkańcy wypełnią tłumnie rynek, by na własne oczy zobaczyć „Jak Włosi Węgrów budowali”, Michał Kurc będzie tam obecny. Jak zawsze. Widać go, jak przemyka dyskretnie pomiędzy zgromadzonymi i schowany za obiektywem, zapisuje miasto. str. 206-209.

 

 

 

 

 


Rok 1972... 

Zofia (1906-1985) i Jan (1904-2000) Pasek przy herbatce w mieszkaniu u cioci Jasi. Babcia poprosiła mnie o wykonanie tego zdjęcia na pamiątkę dla jej 14 wnucząt.

 


@ siostra Gosia 

- Helena Siwiak (z domu Świszczewska)

"Oglądając i czytając te opowiadania wszystko ożywa i zaczyna działać wyobraźnia. Rodzinne opowiadanie rozkleiło mnie. Szczególnie wspomnienie o babci Zosi i dziadziu Janie. Nigdy nie zapomnę jak smakował jej placek drożdżowy, kwasek i obiady, a szczególnie sosy do ziemniaków. Jak byłam latem u babci w czasie wakacji zawsze rano siedziała na ławce pod wisienkami i śpiewała "godzinki". Dziadzio pomimo zmęczenia żniwami opowiadał mi wieczorami bajki. Nigdy już nie wrócą te lata. Cieszmy się jeszcze tymi, które nam zostały." 


 

Ten okrągły kamień, który zauważyłem nieopodal domku, był dolnym kamieniem od wspomnianych już żaren, które stały w komórce, a później w ogródku babci.

Pan Stanisław Roczeń (lat 82) wspomina życie toczące się w "czworakach" - mieszkał po sąsiedzku z drugą moją babcią Heleną. 

[Stanisław Roczeń zmarł  28 czerwca 2012 r.]

Tutaj mieszkała rodzina mojego Taty, babcia Helena (1892-1976) z dziećmi i ich ojczymem Adamem Malarskim (pierwszy mąż Bolesław Kurc (1890-1923) zmarł w Starejwsi). Przeprowadzili się w roku 1935 ze Starejwsi (Starej Wsi) do Przeździatki - Sokołowa Podlaskiego.

Feliks Makosiej, Jan Kuta

Fot. autor nieznany.

Prawdopodobnie rok 1957. Rodzinna fotografia ze Starejwsi. 

Siedzą od lewej: brat mojej babci Heleny (1890-1976) - Jan Makosiej (1880-24.02.1964) pracował w Hotelu Europejskim w Warszawie, obok - przyjaciel rodziny Jan Kuta*| i Ludwika Makosiej (1890-30.03.1971) - żona Jana Makosieja. 

 

Rosół z ziemniakami puree.

W następnym roku (1958) odwiedziliśmy (Tata i ja) Jana i Ludwikę Makosiej. Zapamiętałem jak ciocia poczęstowała nas rosołem z kury, podając go nie z makaronem, a z ziemniaki puree. Pierwszy raz smakowałem rosół z ziemniakami.

 

*|Jan Kuta (1890-1968) był burmistrzem miasta Węgrowa w latach 1932-1939.

 

Brat Jana Makosieja

Ludwik Makosiej

fotografia z czasów nauki

Fot. autor nieznany.

 

 

Więcej tutaj

 

Powracając do Przeździatki ...

...odwiedziliśmy rodzinę Świszczewskich. Mieszkali po sąsiedzku z babcią Zosią. Teraz mieszkają nie opodal w blokach. Na fotografii: siedzą wujek Antoni (pozwolił mi wykonać pierwsze zdjęcie Kodakiem w roku 1954 - dziękuję Wujku) i ciocia Marysia - siostra mojej Mamy. Stoją: moja żona i Monika - wnuczka moich chrzestnych.

 

U cioci Marysi w ogródku stała pod jabłonią ławka, a na niej w roku 1978...

w majowy słoneczny dzień - 21, rozmawiałem z Dziadziusiem Janem.

 

Widok z balkonu mieszkania Świszczewskich. 

Na pierwszym planie widoczne pozostałości po ogrodzie, a dalej zabudowania kościelne powstałe na miejscu kwitnących jabłoni. 

 

Po czym udaliśmy się do parku.

I tak upłyną nam wyjątkowy i niecodzienny spacer, który dostarczył wielu emocji, wspomnień - na chwilę zatrzymał czas.


Copyright © design and photos by Michał Kurc