Jedno zdziwienie dziennie - ...
An astonishment a day - drives your depression away...
"
... nadchodzi teraz okres fotografii komputerowej i ekspozycji sieciowej. Nic na to nie poradzimy i pogarda nie ma sensu. Trzeba tylko starać się o to, by w miarę możności były to współżyjące techniki oddające od tysięcy lat istotę natury człowieczej i koegzystencję kultur i technik. Tu to widzimy.
"
Roman Antoszewski
Kurioza naukowe / Scientific curiosities ISSN
1176-7545 No XXXX |
Netonautyka, podróż I.
"Magik" światła.
Tak jak trzeba od czasu do czasu wybierać się na spacer, przystanąć w zadumie nad pięknem opadłych liści, ponazdumiewać się regularnością fal czy mozaiką chmur jesiennych (wiosennych w
Titirangi), tak warto i trzeba wybierać się na spacer po sieci internetowej. To fakt, niestety, że na większości ścieżek odtrąceni będziemy nachalnością i chamstwem reklam i ogłoszeń, na wielu napadną nas sieciowi chuligani i wetkną nam swoje
'cookiesy', bandyci będą starali się nam zaszczepić swoje robaki i zakazić wirusami, ale jednak, około dziesięć procent stron internetowych, to okolice warte dokładniejszego przeglądu, dające estetyczną satysfakcję połączoną z rzeczowo dostarczoną wiedzą.

|
Jedną z takich stron, do której czasem wracam i bardzo polecam to innym, jest piękna ekspozycja sztuki fotograficznej Michała Kurca z Węgrowa.
Nie miejsce tu na opisywanie strony, podkreślam jedynie to, co jest w niej niezwykłe i naśladowania godne. Dla mnie najważniejsze jest to, co Pan Michał tak wspaniale potrafi robić i godzić ze sobą - eksponować polską przyrodę i piękno prowincji. |

|
Myślę,
że Pan Michał nie obrazi się, kiedy jego umiłowany Węgrów czy Sokołów
Podlaski nazywam prowincją. Tak jakoś się utarło, że piękno
architektury polskiej to Kraków i Warszawa (?), a jakiś tam Węgrów,
Cibórz, Działdowo, czy Lidzbark Welski, to znaki na mapie, które
trzeba przejechać, by dotrzeć do celu. Przez półwiecze patriotyzm
lokalny był brzydkim słowem, kto twierdził, że chata mazurska jest
piękna i funkcjonalna, że podrzędny zamek krzyżacki jest przykładem
funkcjonalnej architektury i należy go zachować i odbudować (np. Działdowo),
uważany był za wroga postępu przez miejscowych kacyków. Tak przepadł
Tannenberg, zniszczono setki pałacyków i dworków (np. Rączki),
zaprzepaszczono piękno przydrożnych kapliczek i wiejskich kościółków.
Tymczasem Pan Michał właśnie na to zwraca uwagę i po mistrzowsku pokazuje to, co w pędzie do nie wiadomo dokąd, skłonni jesteśmy ignorować.
Jest jeszcze jeden wątek sztuki fotograficznej Pana Michała. Jako przyrodnika uderza mnie jego wręcz biologiczne (botaniczne) uczulenie na piękno przyrody. I znów nie chodzi o szukanie niezwykłości cieląt z pięcioma głowami, ale piękno dziupli wierzbowej, czy jesiennego liścia klonu na stawie.
A przeglądając tę stronę zobaczymy też, jak na prawdę wygląda lustro Twardowskiego, słynnego magika lustra, związane z dziejami tragicznymi Barbary Radziwiłłównej (i Napoleona, o czym mniej wiemy), zobaczymy Natalię zastanawiającą się, co z tym nie nadgryzionym jabłkiem zrobić i jak długo czekać (która się nad tym nie zastanawia? - czy to nie jest zaczątkiem myślenia?), wreszcie przyłączymy się do pięknego
ukłonu cmentarnego pradziadom.
Z niemałą satysfakcją też zauważam, że z moich nieporadnych prób
użycia skanera do otrzymywania ilustracji
botanicznych, Pan Michał zrobił prawdziwe dzieła 'botanicznej
sztuki '.
Pan Michał nie robi tajemnicy ze swej sztuki. Podaje parametry techniczne, zdradza tajniki nowych technik fotograficznych powoli poddających się komputeryzacji. Przez jakiś czas, nam, amatorom fotografii chemicznej, wydawało się, że cyfrówki to jakaś nowa forma ubezmyślniania szlachetnej sztuki. Nie musi tak być. Tak jak kiedyś panowało malarstwo jaskiniowe i naskalne, potem reliefy i egipskie zwoje, potem drewniane panele i płótno, potem metalowe płytki
Daguerra, wreszcie celuloidowe zwitki filmów czy klatki przeźroczy, nadchodzi teraz okres fotografii komputerowej i ekspozycji sieciowej. Nic na to nie poradzimy i pogarda nie ma sensu. Trzeba tylko starać się o to, by w miarę możności były to współżyjące techniki oddające od tysięcy lat istotę natury człowieczej i koegzystencję kultur i technik. Tu to widzimy.
Bardzo polecam stronę Pana Michała Kurca z Węgrowa i rad jestem, że w ramach sieciowych spacerów z tą ekspozycją się zapoznałem.
Roman Antoszewski

[QZD03::071];<mkurc@wp.pl>
|

|
witrynę prowadzi
© R. Antoszewski Titirangi, Auckland, Nowa Zelandia |
listopad
2004 v.55

|
|
Roman
Antoszewski

20 January 1935–27 November 2017.
During the few months before his sudden death, Professor Roman Antoszewski made friends with some of the youngest Poles in Auckland. He agreed to help them with their garden outside the Dom Polski in Morningside and guide them in their Polish reading.
On Sunday, 19 November 2017, he was due to present the Polish Cultural Foundation of New Zealand to members of the Auckland Polish Association. The meeting also remembered the earliest Polish visitors to New Zealand in the 1700s, explorers and writers, and the arrival 100 years later of the first large groups of Polish
settlers.
Bogusław Nowak, Polish Honorary Consul in Auckland, gave this eulogy to his friend at his funeral on 4 December 2017:
Cokolwiek bym nie powiedział o profesorze Romanie Antoszewskim, to i tak moja wypowiedź będzie niepełna i powierzchowna.
Bo profesor był postacią wewnętrznie złożoną, bogatą, trochę tajemniczą, czasami sprawiającą wrażenie zamkniętej w sobie. Ale, był to tylko pozór. Był człowiekiem poukładanym, porządkującym wszystko z czym się zmierzył, jak przystało na naukowca.
Na życie patrzył przez mikroskop, najpierw ten prawdziwy, laboratoryjny, który towarzyszył mu w jego znakomitej karierze biologa, fizjologa roślin, jak i ten metaforyczny, przez który obserwował otaczający go świat i ludzi.
Wszystko, co robił, czynił z sensem. Jako naukowiec miał na koncie setki artykułów i rozpraw. Praca magisterska na Uniwersytecie Łódzkim, doktorat i habilitacja na słynnym Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Profesura belwederska, jak się to w Polsce nazywa, z zakresu nauk przyrodniczych w 1974 roku.
W naukach biologicznych, w czasach PRL-u miał wspaniałe osiągnięcia i nazwisko, które znaczyło nie tylko w Polsce, ale także w nauce europejskiej. Za swoje wybitne dokonania naukowe odznaczony był Srebrnym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Polonia Restituta. Należał i przewodniczył wielu organizacjom i stowarzyszeniom naukowym w swojej dziedzinie, w Polsce i za granicą.
Polityczne i ekonomiczne okoliczności były przyczyną wyjazdu z Polski w okresie stanu wojennego. Działalność w związku zawodowym Solidarność w instytucie w Skierniewicach, w którym pracował nie pomagała w karierze w tym czasie. Wyjazd pod pretekstem udziału w konferencji międzynarodowej bodajże w 1982 roku był początkiem nowego, niełatwego etapu, życia na obczyźnie.
Dzięki własnym kontaktom międzynarodowym znalazł schronienie i prace w Niemczech, Trynidadzie i Tobago, Singapurze, by w końcu na początku lat 1990 osiąść na stałe w Nowej Zelandii, w czym pomogła mu późniejsza premier Helen Clark. Współpracował z Uniwersytetem Waikato i zajął się własną działalnością badawczą, zakładając firmę roman research and translation company.
W Nowej Zelandii rozwinął się jego talent literacki. Posługując się wspaniałą polszczyzną napisał powieść kariera na trzy karpie morskie, będąca bardzo udaną próbą własnego, pełnego ironii, spojrzenia na absurdy PRL-u, z którymi jako naukowiec i dyrektor instytutu musiał się zmagać na co dzień. Tę książkę czyta się jednym tchem. Mam nadzieje, że kiedyś będzie wznowienie.
Roman zastrzegł się, że jakiekolwiek podobieństwa do bohaterów powieści są absolutnie przypadkowe, ale znający go wiedzieli, że książka jest w dużym stopniu jego literacką autobiografią.
Swoje odkrycia popularyzował w kolejnych książkach z cyklu ciekawostki, historyczne, przyrodnicze oraz różne dziwy i dziwadła. Zastanawiałem się, skąd on te ciekawostki bierze, jak dociera do źródeł? Warsztat naukowca bardzo mu pewnie pomagał. Na założonej przez siebie stronie w internecie antora zajmował się przybliżaniem nauki zwykłym zjadaczom chleba, w sposób jasny i przystępny. Internet wykorzystał również do popularyzowania polskiej literatury i historii. Skopiował do użytku internautów setki książek, w tym rzadkich, sprzed wieków.
Sam w swoim domu zgromadził tysiące egzemplarzy polskich wydawnictw, i w miarę upływu czasu coraz bardziej przejęty był, co z tą spuścizną zrobić? Rozwiązaniem miało być utworzenie przez niego w 2015 roku, z pomocą kilku znakomitych osób ze środowiska polonijnego Fundacji Kulturalnej Polonii. Książki skrupulatnie i cierpliwie katalogował, jak na wytrawnego bibliofila i bibliotekarza przystało.
Był specjalistą od roślin. Nic dziwnego, że wśród roślin, w najbardziej zielonej dzielnicy Auckland, Titirangi mieszkał. Trochę na uboczu miasta, ale nie na uboczu świata. Przez internet komunikował się z setkami osób, a jego stronę internetową odwiedzały tysiące.
Polska była dla niego najważniejszą. Mówił mi, że często zagląda na różne portale internetowe i jest przerażony rynsztokowym językiem, jaki panuje w internecie. Pamiętam, jak kiedyś razem jechaliśmy na wystawę i koncert do Taurangi, i cała drogę przegadaliśmy jak Polak z Polakiem, o Ojczyźnie i Polonii.
Był bowiem ważnym członkiem polonijnej społeczności. Należał do Stowarzyszenia Polaków, miał tytuł honorowego członka Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. W życiu polonijnym starał się uczestniczyć, kiedy tylko mógł. Poznał dobrze środowisko. W latach 1990 był wydawca polonijnego miesięcznika kraj i współzałożycielem innego periodyku, solidarność na antypodach. Pojawiał się też na antenie polonijnej audycji radiowej polska fala. Bywał w Klubie Polskim na Mt. Wellington.
Roman miał poczucie humoru i dystans do siebie. W ostatnich latach zwracał uwagę swoimi długimi włosami, trochę w stylu Einsteina. Czuprynę miał bujną. Napisał mi, że te włosy dodają mu matuzalemowej powagi, której ostatnio, jak żartował, mu brakowało… Kiedyś, po przeczytaniu kariery na trzy karpie morskie, zagadnąłem go, czy rozważa napisanie powieści o Polonii nowozelandzkiej i o swoim życiu w Nowej Zelandii? Wiele bowiem postaci środowiska mogłoby posłużyć jako wzorce do dobrej powieści. Może lepiej, nie, odpowiedział. Po co wywoływać burze!
Cóż, szkoda, że nie napisał, może taka burza by się przydała? Burza przecież odświeża powietrze…
Niespodziewanie odszedłeś Romanie, szybko, zbyt szybko. Tak widoczne miało być. Odszedłeś, ale zostawiłeś po sobie wyraźny ślad i wiele tysięcy stron własnych odkryć i przemyśleń. Twój dorobek, jestem tego pewien, będzie służył następnym pokoleniom. Będziemy Cię dobrze wspominać. Wielkie dzięki za wszystko, co robiłeś dla Polski, Polonii i Nowej Zelandii.
Spoczywaj w Pokoju.
Spoczywaj w Pokoju!
Autor: Bogusław Nowak
|